|| Rozmowa opublikowana 1.09.2019 na stronie „Tygodnika Powszechnego”. ||
Grzegorz Całek, badacz szkolnych rad rodziców: Kojarzą się one tylko pieniędzmi. A mogą mieć wpływ np. na wartości, których będą uczone dzieci. Warto się tym zainteresować. Zwłaszcza w związku ze zbliżającym się chaosem po reformie edukacji.
GRZEGORZ CAŁEK: Najpierw doprecyzuję: rada rodziców jest obligatoryjna w każdym publicznym przedszkolu i w każdej publicznej szkole. Jest organem szkoły, tak samo jak rada pedagogiczna czy samorząd uczniowski. W każdej klasie działa rada oddziałowa, nazywana powszechnie „trójką klasową”, i jeden jej przedstawiciel zostaje wybrany do rady rodziców, tej ogólnoszkolnej. Osobom, które w ogóle nie mają o tym pojęcia, często tłumaczę, że to udoskonalona wersja niegdysiejszych komitetów rodzicielskich. To hasło wielu ludzi już kojarzy. I niestety rady rodziców wciąż mają z nimi dużo wspólnego.
Pamiętam z moich czasów szkolnych, że komitet rodzicielski kojarzył mi się wyłącznie z ciałem, które zbiera pieniądze po to, żeby na koniec roku ufundować uczniom książki. Z badań, które prowadziłem w czerwcu, wynika, że rzeczywiście jest to kompetencja, z której korzystają niemal wszystkie rady rodziców. I z tym się właśnie kojarzą.
Coś w tym złego?
Owszem, w tym sensie, że rady rodziców mogą robić dużo więcej, a ciągle sprowadza się ich funkcjonowanie do finansów. Oczywiście można to zrozumieć, ponieważ organ ten pełni rolę podobną jak WOŚP. Orkiestra łata bardzo poważne dziury w służbie zdrowia, rady rodziców robią to w systemie oświaty. Do tego stopnia, że bardzo często pieniądze, które są zbierane przez rodziców, traktuje się jako coś oczywistego, co ma wesprzeć działania szkoły. Rada rodziców nie jest jednak od tego, by kupować papier toaletowy, papier ksero lub mydło do szkolnych toalet. Niestety znam przypadki, także w dużych miastach, że organ prowadzący szkołę mówi dyrektorowi: „Na to nie dostaniecie środków, niech wam da rada rodziców”. Jest to oczywiście karygodne, bo zgodnie z konstytucją mamy darmową edukację i nie powinniśmy do niej dokładać. Tak samo zresztą jak do służby zdrowia.
Skoro jesteśmy jednak przy budżecie, to jakimi środkami dysponują rady rodziców i na co mogą je przeznaczyć?
Są rady rodziców w małych, biednych miejscowościach, których budżet roczny wynosi tysiąc złotych. Wtedy często działają tak – co akurat jest całkiem dobre – że gdy ktoś nie ma pieniędzy, to może dla szkoły zrobić coś pożytecznego: np. wykonując prace porządkowe, wykorzystując zdolności zawodowe itp. Z drugiej strony są też bardzo bogate szkoły: znam jedną – co ciekawe, zlokalizowaną na Podkarpaciu – której środki roczne przekraczały 120 tysięcy złotych. Wszystko zależy od liczby uczniów w szkole i sytuacji ekonomicznej ich rodziców.
Czyli przy okazji utrwala się w ten sposób nierówności społeczne.
Zdecydowanie tak. A często nawet się je zwiększa. Nie ma jednak jak temu zapobiec. Poza tym należy pamiętać, że tak czy siak, niezależnie od wielkości budżetu, pieniądze te służą ulepszeniu placówki, do której chodzą nasze dzieci.
Wróćmy do tych 120 tysięcy złotych: na co rada rodziców może przeznaczyć taką kwotę? Czy od któregoś momentu nie będą to już fanaberie?
Najczęstszymi wydatkami, nad czym zresztą ubolewam, są nagrody dla dzieci na koniec roku oraz bieżące utrzymywanie szkoły. Pieniądze można jednak przeznaczać na bardzo różne rzeczy. Na przykład na finansowanie drużyny koszykówki. Myślenie jest wtedy takie: to jest reprezentacja naszej szkoły, kupujemy więc stroje, by gracze porządnie wyglądali (czyli dobrze nas reprezentowali), zapewniamy im dojazdy na mecze, turnieje. Wiele rad rodziców – i jest to godne uznania – pomaga dzieciom z biedniejszych rodzin, np. gdy klasa jedzie na zieloną szkołę, ale rodziców jednego ucznia na to nie stać. Jeśli dziecko by nie pojechało, zostałoby pozbawione wspomnień, wspólnych przeżyć, znalazłoby się jeszcze bardziej na uboczu klasy. W ten sposób można zatem niwelować, a przynajmniej ograniczać nierówności.
Przeznacza się też środki na doposażenie szkół?
Zdarza się, aczkolwiek Ministerstwo Edukacji Narodowej jest temu mocno przeciwne, wydało na ten temat nawet specjalną broszurę. Podkreślone jest w niej właśnie to, że takie wydatki to zadanie państwa, samorządów. Kiedy jednak rodzice nie mogą się doprosić różnych rzeczy, sami się na nie – np. na rzutniki, sprzęt komputerowy – zrzucają.
Tutaj jeszcze na chwilę możemy wrócić do tych 120 tysięcy złotych. Powiedzmy, że szkoła ma sześciuset uczniów i rada rodziców chce sfinansować każdemu uczniowi zamykaną szafkę. Najtańsza kosztuje ok. 100 złotych, czyli za całość trzeba zapłacić ponad 60 tysięcy złotych Czy to fanaberia? To już każdy sam musi ocenić.
Właśnie sami wpadliśmy w stereotyp, według którego rady rodziców zajmują się tylko pieniędzmi. Jakie jeszcze mają one możliwości?
Moim zdaniem najcenniejszą kompetencją rad rodziców jest to, że może ona występować z wszelkimi sprawami, wnioskami, opiniami do dyrektora, organu prowadzącego – czyli najczęściej gminy – oraz organu nadzoru, czyli kuratorium oświaty. Najczęściej jest to oczywiście wykorzystywane w sytuacjach negatywnych, ale rada rodziców może też np. wnioskować o nagrodę dla nauczyciela, który nie został wcześniej doceniony, przystąpienie do projektu prowadzonego przez organizację pozarządową, wyznaczenie nowego przejścia dla pieszych przy szkole, przyspieszenie remontu boiska…
I to działa? Rady rodziców mają siłę przebicia?
Tak, czasem harmonogram remontów szkolnych układa się zależnie od tego, która rada jest najbardziej namolna. Dzieje się tak zwykle, gdy w radzie są charyzmatyczni liderzy i osoby zdeterminowane, by rzeczywiście coś zrobić.
Drugim, a raczej podstawowym warunkiem tego, by rada dobrze działała, jest podejście dyrektora szkoły. Zajmuję się tym tematem od dwunastu lat i widzę, że na szczęście bardzo się to zmienia na lepsze. Znam wiele przykładów rad rodziców, które zaczęły prężnie działać, gdy dyrektor przestał je traktować jako zło konieczne, gdy zobaczył w nich partnera. To zaś budowało wzajemne zaufanie i szybko przynosiło dobre efekty.
A co do siły przebicia, ciekawe jest to, że wzrasta ona zwykle przy okazji wyborów. W zeszłym roku obserwowałem niejednokrotnie, jak dyrektorzy szkół radzili rodzicom, aby ci pisali do kandydatów na radnych w najróżniejszych sprawach. Wszak są wyborcami, więc tym bardziej trzeba się liczyć z ich głosem.
Z jakich kompetencji rady rodziców korzystają rzadziej?
Jedną z nich jest to, że w ciągu trzydziestu dni od rozpoczęcia roku szkolnego rada rodziców, razem z radą pedagogiczną, musi uchwalić program wychowawczo-profilaktyczny. Z badań prowadzonych na koniec ostatniego roku szkolnego wynika, że ledwie ponad połowa rodziców ma świadomość, iż taki dokument w ogóle powstał. A i tak często jest on po prostu „przyklepywany” całkowicie bezrefleksyjnie. To błąd, bo ten program to spis wartości i działań, które szkoła będzie prowadzić wobec dziecka. Warto się tym więc zainteresować.
Druga sprawa to przepis stanowiący, że działanie organizacji pozarządowych w szkole wymaga pozytywnej opinii rady rodziców. To jeden z niewielu przypadków, gdy stanowisko rady rodziców jest wiążące. W założeniu chodziło o to, że gdy ktoś chce wejść na teren szkoły i prowadzić zajęcia dla uczniów, to rodzice muszą o tym wiedzieć i to akceptować. Z moich badań wynika jednak, że tylko trochę ponad jedna czwarta rad rodziców to konsultowała.
Te dwie kompetencje jeszcze bardziej pokazują, że rada rodziców nie powinna kojarzyć się wyłącznie z pieniędzmi.
To aż dziwne, że tak mało osób wie o konsultacjach w związku z działalnością NGO, skoro głośno było ostatnio o tym, jak Ordo Iuris starało się zablokować dostęp do szkół części z nich, zajmujących się działaniami antydyskryminacyjnymi, edukacją seksualną, a nawet prawami człowieka – i argumentując, że szerzą one „kontrowersyjne rekomendacje WHO” czy „możliwość wyboru własnej orientacji seksualnej”.
Mam zresztą projekt ustawy autorstwa Ordo Iuris, który chce zmienić istniejący – i w gruncie rzeczy bardzo prosty – przepis, który głosi, że dyrektor może ustalić z NGO zasady współpracy i musi na to dostać zgodę rady rodziców. W propozycji są dwa nowe ustępy, które zakładają, że w przypadku działalności związanej ze światopoglądem organizacje musiałyby przedstawić dokładny program tego, co chciałyby zrobić. Wszystko więc zależy od tego, jak by się z tego korzystało. Paradoksalnie może to mieć dobry wpływ na szkoły, bo do tej pory dyrektorzy zwykle niewiele sobie z tego przepisu robili. Teraz na pewno będą chcieli mieć zabezpieczenie w postaci zgody rady rodziców.
Z drugiej strony, oczywiście, może to prowadzić do sytuacji, gdy w wyniku aktywności Ordo Iuris czy jakiejkolwiek innej organizacji tego typu część tematów – np. edukacja seksualna, lekcje o tolerancji – zniknie z dodatkowego programu szkół.
Wszystko to brzmi jednak, jak wymagająca i czasochłonna praca. Jak zatem przekonać rodziców do udziału w radzie? Wielu może się wydawać, że to po prostu przerzucanie na nich przez szkołę najtrudniejszych spraw.
Zawsze tłumaczę to w bardzo prosty sposób, zwłaszcza rodzicom uczniów z pierwszych klas szkoły podstawowej. Obecnie, po reformie edukacji, dziecko spędzi w niej osiem lat. Wybór jest zatem taki: albo poddasz się temu, jak jest w tej szkole, albo skorzystasz z możliwości, które daje ci polskie prawo, i będziesz mieć wpływ na warunki, w jakich będzie się uczyć twoje dziecko. Ono będzie spędzać tu połowę swojego czasu. Chyba każdy rodzic chce, by takie miejsce było bezpieczne, przyjazne i lepiej wyposażone, prawda?
Z wielu badań, które prowadziłem, wynika, że jeśli rodzice mają rzeczywistą możliwość wpływania na działanie szkoły, to jest to bardzo pozytywnie odbierane przez dzieci. Mają one poczucie, że ich rodzice mocniej się nimi interesują, a nie tylko każą im się uczyć, wysyłają do szkoły, by mieć je z głowy na kilka godzin. Z kolei sami rodzice podkreślają, że czerpią z działania w radzie bardzo dużą satysfakcję.
Nie jest wielkim zaskoczeniem, że członkami rady są zwykle osoby, które już wcześniej były aktywne społecznie, choćby w organizacjach pozarządowych. Rzadko się zdarza, że ktoś przychodzi do szkoły jako rodzic i nagle staje się działaczem. A to też dobrze by było zmienić, bo i dzieci można taką aktywną postawą – mówiąc kolokwialnie – zarazić.
Czy w radach rodziców więcej jest kobiet czy mężczyzn?
Zdecydowanie kobiet, w stosunku trzy do jednego. Mimo wielu zmian jest to związane z wciąż obecnym tradycyjnym podziałem ról. Widać go na jeszcze innym poziomie: przewodniczącymi rad zazwyczaj są mężczyźni. Oczywiście na przestrzeni lat trochę się to zmienia, ale jednak wolniej, niż można by się było spodziewać.
A co zrobić, gdy w radzie zdarzają się ostre konflikty? To możliwe zwłaszcza, gdy rada rodziców liczy kilkadziesiąt osób.
Gdy rada jest tak duża, zwykle tworzy się prezydium, które organizuje pracę i bierze na siebie więcej obowiązków. Zwykle jest też tak, że z czasem ludzie się wykruszają. Na początku w radzie jest np. czterdzieści osób, na kolejnym spotkaniu już mniej, zwykle w grudniu – nie więcej niż połowa, a na koniec roku szkolnego bywa i tak, że aktywne jest już tylko samo prezydium. Zaangażowanie można podtrzymywać, dając wszystkim konkretne zadania.
Konflikty jednak są nie do uniknięcia, zwłaszcza w dużych szkołach, w których rodziców jest łącznie kilkuset. Powiedzmy sobie szczerze: zawsze znajdzie się ktoś, komu nic się nie będzie podobać, będzie wietrzyć spiski albo będzie zawiedziony, że nie został wybrany do prezydium. To bardzo ludzkie. Jedyne, co można robić, to przede wszystkim zadbać o transparentność działań rady rodziców. Tak, żeby było wiadome, na co wydaje się pieniądze, jak podejmuje się decyzje – żeby nawet tacy „spiskowcy” nic nie mogli nikomu zarzucić. Bo największym kapitałem rady jest zaufanie rodziców.
Idą jednak trudne czasy. Zwłaszcza początek najbliższego roku szkolnego może być bardzo chaotyczny. Czy w związku z ostatnią reformą edukacji i kumulacją roczników rady rodziców nie stracą na znaczeniu, bo po prostu nikt nie będzie miał na to głowy? Czy przeciwnie – tym bardziej powinno się w nie angażować, bo mogą wesprzeć dyrektorów, nauczycieli i uczniów w ograniczaniu negatywnych skutków zmian?
Na całe szczęście zmiany, które wprowadza reforma, w żadnym poważnym stopniu nie dotknęły rad rodziców. Sądzę, że w związku ze zbliżającym się chaosem działający w nich rodzice powinni być tym bardziej aktywni i – co najważniejsze – zdać sobie sprawę z tego, że działalność rady rodziców nie wiąże się tylko z aspektem finansowym. Rada, która ma dobre, partnerskie relacje z dyrektorem, bez wątpienia będzie mogła zapewnić mu spore wsparcie podczas najbliższych trudnych miesięcy, chociażby konsultując różne decyzje. Dla dyrektora świadomość, że coś zostało zaakceptowane przez rodziców, jest ważna. Rada może przecież prowadzić konsultacje wśród wszystkich rodziców, a także informować ich, dlaczego coś wygląda tak, a nie inaczej, czemu dana decyzja została podjęta. Przykładowo, jeśli szkoła stanie przed koniecznością wprowadzenia nauczania zmianowego, to nie wydaje mi się to możliwe bez zasięgnięcia opinii rodziców.
Powiem jeszcze dobitniej: reforma stała się, niestety, faktem. Ale myślę, że nie ma już sensu z nią walczyć. Sytuacja jest, jaka jest, mamy świadomość czekających nas problemów. Teraz trzeba skupić się na ich rozwiązywaniu, a przynajmniej ograniczaniu. To powinno być główne zadanie rad rodziców w nowym roku. Razem – dyrektorzy, nauczyciele i rodzice – możemy zniwelować skutki reformy edukacji, tworząc jak najlepsze warunki do nauki dla naszych dzieci.
A w końcu o to właśnie chodzi w radach rodziców: o uczniów.