|| Rozmowa opublikowana 14.10.2020 na portalu ngo.pl. ||
O poglądach nauczycieli i rodziców na temat zdalnej edukacji oraz o tym, z jakimi wyzwaniami i jakie szanse stoją w związku z tym przed organizacjami pozarządowymi…
JĘDRZEJ DUDKIEWICZ: W badaniach edukacji zdalnej podczas pandemii interesuje Cię zarówno perspektywa rodziców, jak i nauczycieli…
GRZEGORZ CAŁEK: – Tak, w kilku badaniach prowadzonych w okresie koronaedukacji interesowały mnie obie perspektywy. Byłem ciekaw, na ile są podobne, wszak obu grupom chodzi o te same dzieciaki i ich dobro w trudnej sytuacji izolacji i nauki prowadzonej – jak wyszło w moich badaniach – głównie samodzielnie.
Czy są jakieś duże różnice między tymi dwiema grupami, inaczej definiują one najważniejsze problemy i wyzwania? A jeśli tak, to z czego one wynikają?
– Zacznę może od kluczowej różnicy – od dwóch problemów, na które wskazali tylko nauczyciele, gdyż są one związane bezpośrednio z trudnościami w wypełnianiu ich głównego zadania, uczenia. Po pierwsze: ponad 80% nauczycieli, najwięcej w moim badaniu, zwróciło uwagę na problemy z monitorowaniem nauki, czyli z brakiem możliwości skutecznego śledzenia bieżącej pracy uczniów, w szczególności ze sprawdzaniem nabytej wiedzy. Przyczyna jest oczywista: głównymi formami pracy uczniów, które podlegały ocenie, były rozmaite zadania domowe czy prezentacje – a więc prace teoretycznie wykonywane samodzielnie przez uczniów. Teoretycznie, bo w praktyce ze sporym udziałem rodziców. Ten udział rodziców w pomocy swoim dzieciom był jeszcze większy w przypadku sprawdzianów online, które na początku nieśmiało, a potem coraz chętniej wykorzystywali nauczyciele. Niestety, okazało się, że w przypadku testów także, a może jeszcze bardziej, nie można było wierzyć w samodzielność dzieci i uczciwość rodziców.
Zresztą doskonałą ogólnopolską ilustracją tego problemu jest przypadek międzynarodowego konkursu matematycznego „Kangur”, w którym zwykle co najwyżej kilkadziesiąt ośmiolatków rozwiązywało wszystkie zadania bezbłędnie. W tym roku wynik maksymalny uzyskało ponad trzy tysiące uczniów. Nagły wysyp geniuszy? Oczywiście nie, to pomoc rodziców.
Efektem problemu, o którym mowa, było to, co widzieliśmy we wrześniu w szkołach – mnóstwo sprawdzianów, kartkówek, testów. Nie można się temu dziwić – nauczyciele po prostu nie wiedzieli, czy i ile ich uczniowie nauczyli się w okresie zdalnej edukacji.
A drugi problem typowo nauczycielski?
– On jest bardziej optymistyczny. Blisko trzy czwarte nauczycieli dostrzegło negatywne skutki braku kontaktów rówieśniczych. Mówię o tym zjawisku jako o czymś optymistycznym, ponieważ uważam, że ta obserwacja bardzo dobrze świadczy o nauczycielach – o tym, że rozumieją młodych ludzi, że dostrzegają ich problemy.
Myślę też, że pozytywnym skutkiem edukacji zdalnej będzie inne spojrzenie nauczycieli na rolę szkoły, w której relacje międzyludzkie, zarówno między samymi uczniami, jak i między uczniami i nauczycielami, są kluczowe dla zbudowania w szkole klimatu optymalnego dla rozwoju młodych ludzi, uwzględniającego pasje, zainteresowanie, słowem: indywidualność uczniów.
A czy są kwestie wspólne dla rodziców i nauczycieli?
– Oczywiście. Przy czym nie będzie tu chyba zaskoczenia: około 60-70% zarówno rodziców, jak i nauczycieli biorących udział w moich badaniach wskazywało na problemy związane z ogólnym znużeniem, zmęczeniem sytuacją pandemii, z przeciążeniem nauką oraz z motywowaniem dziecka do nauki.
Ciekawe są także występujące u połowy badanych wskazania dotyczące przeciążenia rodziców pomocą dziecku w nauce, zauważane – co jest oczywiście zrozumiałe – częściej przez rodziców. Nie można się temu dziwić, skoro trzy czwarte z nich potwierdzała, że w „nauczaniu zdalnym” więcej było zadawania uczniom zadań do wykonania, a mniej faktycznego uczenia ich przez nauczycieli.
Innymi słowy – ciężar uczenia się został przerzucony na uczniów, a także w dużym stopniu na ich rodziców, również zmęczonych sytuacją pandemii, bojących się o sytuację ekonomiczną rodziny oraz często niepotrafiących pomóc swoim dzieciom w nauce.
Gdy patrzy się na doniesienia medialne, dotyczą one głównie problemów związanych z dostępem do sprzętu i Internetu…
– To prawda, aspekt sprzętowo-internetowy zdominował zwłaszcza pierwsze tygodnie edukacji zdalnej, ale tak naprawdę cały czas jest on obecny w mediach. Spójrzmy na wyniki moich badań, bo tutaj nastąpiło coś niezwykle interesującego – ogromne „rozjechanie się” wskazań badanych rodziców i nauczycieli. Aż 70% nauczycieli pytanych o problemy edukacji zdalnej wskazało na trudności związane z dostępnością sprzętu komputerowego, czyli albo z jego słabą jakością, albo jego brakiem, albo z niedostateczną liczbą komputerów – co było problemem zwłaszcza w rodzinach wielodzietnych. Blisko 60% nauczycieli zwróciło uwagę na problemy z dostępem do Internetu, czyli albo z jego brakiem, albo ze słabą jakością łącza, uniemożliwiającą dziecku płynność nauki.
A jak było w przypadku rodziców? Problemy sprzętowe wskazało tylko 23,5%, a na słaby Internet tylko 15,3% z nich. Starałem się dociec, skąd te ogromne rozbieżności i wydaje mi się, że znam odpowiedź. Jest ona banalna: tego typu problemy były po prostu najczęstszym usprawiedliwieniem dla niewykonania zleconych przez nauczycieli uczniom prac, zadań. Generalnie bardziej więc ufam wynikom pochodzącym z badania rodziców. Także dlatego, że były to zdecydowanie większe badania (8250 respondentów), a przede wszystkim dlatego, że rodzice przecież lepiej wiedzą, jaka jest sytuacja sprzętowa w ich domu, prawda?
Czyli nie jest to bardzo istotny problem?
– Jednak jest. Spójrzmy na kwestię braków sprzętowych przez pryzmat nie wskaźników procentowych, ale liczb bezwzględnych. Bo co to znaczy, że 23,5% uczniów nie ma odpowiedniego sprzętu? Przy 4,6 mln wszystkich uczniów oznacza to, że ponad milion dzieciaków nie ma odpowiedniego komputera, a więc nie ma możliwości uczestnictwa w zdalnej formie uczenia się. To przerażające.
W kontekście tych liczb widzimy również, że 50 tysięcy rządowych laptopów też nie rozwiąże problemu – to średnio dwa laptopy na jedną szkołę…
Edukacja zdalna jest dużym obciążeniem dla wszystkich – rodziców, nauczycieli i przede wszystkim dzieci. Czy organizacje pozarządowe mogą zapewnić im wszystkim jakieś wsparcie, a jeśli tak, to jakie?
– Oczywiście tak. Co więcej, w okresie wiosennego lockdownu już to robiły, zresztą bardzo skutecznie. Dużą rolę mają tutaj do odegrania zwłaszcza organizacje pracujące na co dzień z dziećmi, na przykład harcerstwo czy organizacje prowadzące zajęcia rozwijające różnego typu umiejętności. Każde zajęcia prowadzone z dziećmi to przecież odciążenie rodziców. Myślę, że to bardzo ważne zadanie organizacji, które mogą zająć się przez jakiś czas dziećmi, oferując rodzicom coś w rodzaju opieki wytchnieniowej.
Ale jest też jedno bardzo ważne i niezwykle potrzebne zadanie – pomoc uczniom w lekcjach. Rodzice często mają problemy merytoryczne, aby pomóc swoim dzieciom. Dotyczy to zwłaszcza starszych klas szkoły podstawowej oraz liceum. Mówiąc wprost: nie mają odpowiedniej wiedzy, aby na przykład rozwiązać zadania z matematyki albo wykonać ćwiczenia z języka obcego. Nie mają wiedzy, bo albo zapomnieli (przerabiali te zagadnienia kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu), albo – bądźmy szczerzy – nigdy jej nie mieli. W takiej sytuacji pomocą mogą służyć właśnie organizacje pozarządowe mające w swoim gronie wolontariuszy w wieku licealnym czy studenckim – czyli młodych ludzi, którzy trudne treści szkolne dobrze znają. Takie działania wiosną prowadziło na przykład ZHP – moim zdaniem bardzo skutecznie.
Czy NGO mogłyby być istotnym partnerem dla szkół w zapewnieniu dostępu do sprzętu oraz wsparciem przy przygotowaniu niestandardowych form nauczania, które lepiej sprawdzą się w edukacji zdalnej, co też odciąży nauczycieli?
– Mogą być i są wsparciem! Znam przypadki organizacji, które pośredniczyły w przekazywaniu sprzętu komputerowego od osób i instytucji, które z niego nie korzystają, choć jest wciąż dobry, do dzieci, które nie mają żadnego sprzętu.
Bez wątpienia organizacje mogą też być doskonałym uzupełnieniem edukacji zdalnej – zarówno jeśli chodzi o formy, jak i treści proponowanych zajęć z dziećmi. Mamy przecież świadomość, że misją bardzo wielu organizacji, zwłaszcza tych działających w szkołach, jest proponowanie młodym ludziom udziału w innowacyjnych, ciekawych zajęciach – kapitalnie uzupełniających program i formy typowo szkolne.
Ale jest jeszcze jedno pole działania organizacji, związane z problemem, o którym już mówiliśmy. Otóż organizacje dzieci i dla dzieci mają do odegrania ogromną rolę, jeśli chodzi o budowanie i podtrzymanie relacji rówieśniczych. Tego dzieciakom brakowało i może znów brakować, jeśli wejdą surowsze obostrzenia związane z sytuacją epidemiczną.
Okazało się, co może być zaskoczeniem dla wielu dorosłych, że temu młodemu pokoleniu wcale nie wystarczy funkcjonowanie w świecie wirtualnym, siedzenie całymi dniami przed komputerem – że oni też potrzebują kontaktów na żywo, potrzebują rozwijać relacje także poza sferą szkolną. Relacje budowane w ramach członkostwa czy wolontariatu w rozmaitych organizacjach mogą być dobrym sposobem na poradzenie sobie z tym problemem.
Statystyki nowych zakażeń są coraz wyższe, jednak większość szkół działa wciąż normalnie (chociaż też coraz więcej zaczyna pracować hybrydowo albo zdalnie). Nie można wykluczyć, że w pewnym momencie trzeba będzie ponownie wprowadzić nauczanie zdalne w całym kraju. Czy NGO są na to gotowe, czy nauczyły się czegoś, wyciągnęły wnioski podczas lockdownu sprzed kilku miesięcy?
– Przyznam, że nie wiem, co to znaczy „trzeba będzie”, ponieważ zarówno tak zwani zwykli obywatele, jak i rządzący chyba niezbyt przejmują się opiniami czy zaleceniami specjalistów. Gdyby brali je pod uwagę, to dziś bylibyśmy zapewne w innym miejscu. Tymczasem Polska jest już strefą żółtą i przybywa czerwonych, więc nie mogę wykluczyć, że – może nie w całym kraju, ale w znacznej części powiatów – nauczanie zdalne powróci.
Jesteśmy w sytuacji, gdy widać wyraźnie, że z koronawirusem nie poradzimy sobie szybko. Widzimy, że dość popularną do tej pory strategię – że jakoś to będzie, że to tylko na chwilę, że to przejściowe – należy porzucić.
Inaczej mówiąc, musimy – myślę tu o NGO, ale też generalnie o państwie – przestawić się na myślenie, jak optymalnie funkcjonować w tych nowych warunkach nie przez najbliższe dni czy tygodnie, ale przez miesiące, a może – odpukać – dużo dłużej. Należy więc szukać nowych form działania organizacji, ale też nowych pól ich aktywności.
O ile mam wątpliwości, czy nasze państwo wyciągnęło wnioski z wiosennego okresu korowawirusa, o tyle mam przekonanie, że wiele organizacji sporo się nauczyło i dobrze przygotowało się na drugą falę pandemii.
Czy pandemia może być – jakkolwiek by to nie brzmiało – szansą na zacieśnienie współpracy między szkołami i organizacjami pozarządowymi? Co NGO muszą zrobić, by pokazać się z jak najlepszej strony i zapewnić sobie większą przychylność dyrekcji, nauczycieli oraz rodziców?
– Myślę, że niepotrzebnie tak zastrzegasz pewną niestosowność tego sformułowania. Bo to ważne, abyśmy traktowali pandemię nie jako zło, które należy przeczekać, ale jako wyzwanie, które może być bodźcem do rozwoju organizacji pozarządowych, które może pomóc także w rozwinięciu współpracy pomiędzy organizacjami i szkołą.
Niestety, na razie nie jest dobrze, otrzymuję mnóstwo niepokojących sygnałów, że NGO, które dotąd doskonale współpracowały ze szkołami, teraz nie są do nich wpuszczane, oczywiście pod pretekstem epidemii. Myślę, że to fatalne podejście dyrektorów, ponieważ w pracy wielu organizacji (zwłaszcza tych działających stale, a nie zrywami, projektami) kluczowa jest ciągłość. I ze względu na podtrzymanie energii organizacji, jej wolontariuszy i – przede wszystkim – ze względu na utrzymanie relacji z dziećmi korzystającymi na co dzień z ich oferty edukacyjnej, programowej. Utrudnianie przez dyrektorów wejścia do szkoły jest więc niekorzystne i dla organizacji, i dla uczniów. To działanie krótkowzroczne, którego negatywne efekty za kilka miesięcy czy za rok będą trudne do naprawienia.