Rozmawiałem w ostatnich dniach (a właściwie kontaktowałem się) z rodzicami uczniów, nauczycielami, dyrektorami szkół. I to, co mnie szczególnie zadziwiło, to ich nieprawdopodobny optymizm związany z pandemią koronawirusa. Tym bardziej mnie to zdziwiło, że z natury jestem niepoprawnym optymistą, no ale modele przygotowywane przez profesjonalistów nie są optymistyczne…
Okazuje się, że wielu moich rozmówców wzięło na serio to, co mówił minister Piontkowski i rząd i liczą, że za chwilę (po dwóch tygodniach) wszystko wróci do normy. Ale przecież nie wróci.
Sądzę, że warto już teraz uczciwie przedstawiać rozmaite scenariusze na systemu edukacji – po to, aby jak najszybciej zakończyć myślenie w kategoriach, że oto mamy dwa tygodnie przerwy, koronaferie itd. Warto powiedzieć wprost (i winien to zrobić MEN), że:
- Liczenie na powrót do normalnej nauki po dwóch tygodniach – to skrajna naiwność.
- Naiwnością jest także założenie, że kolejne dwa tygodnie (czyli do Wielkanocy) coś zmienią.
- Optymizmem jest założenie, że szkoła zacznie pracować w po weekendzie majowym.
- Ocierające się o realizm mogą plany powrotu normalnej pracy szkół w maju-czerwcu.
- Realne też jest, że aż do końca tego roku szkolnego nauka będzie odbywała się wyłącznie na odległość.
- Wcale nie jest skrajnym czarnowidztwem, że będziemy obcować z koronawirusem także jesienią.
I w związku z tym należy już mówić o różnych, dziś pewnie niewyobrażalnych scenariuszach, takich jak np.:
- Odwołanie egzaminu ósmoklasisty i przeprowadzenie rekrutacji na podstawie konkursu świadectw.
- Przesunięcie na lipiec czy sierpień matur.
- Przesunięcie roku szkolnego do lipca-sierpnia i rozpoczęcie nowego roku od 1 października 2020 r.
Warto o tym mówić, bo im szybciej rodzice, nauczyciele i uczniowie zaczną myśleć i planować w koronaperspektywie nie tygodni, ale miesięcy, tym lepiej. Bo tego naprawdę nie da się przeczekać bez zmiany sposobu myślenia o edukacji. Inna rzecz, że naszemu systemowi edukacji może to wyjść na zdrowie…