tygodnikpowszechny1

Koronaferie wkrótce się skończą

˜

||  Rozmowa opublikowana 27.03.2020 na stronie „Tygodnika Powszechnego”.  ||



Grzegorz Całek, dyrektor Instytutu Inicjatyw Pozarządowych, auutor badań zachowań Polaków w pierwszym tygodniu kwarantanny: Aż dwie trzecie osób uczestniczących w moim badaniu przyznało, że konieczność przebywania w domu była dla nich dużą zmianą w sposobie życia. Na dobre i złe.


Jędrzej Dudkiewicz: Co chwila jesteśmy chwaleni, że stosujemy się do obostrzeń wprowadzonych przez rząd. Liczbę osób ukaranych za naruszenie kwarantanny można uznać za marginalną. Czy z Pana badania też wynika, że radzimy sobie z zamknięciem?

Grzegorz Całek: Tak, na razie radzimy sobie dobrze. Przede wszystkim dlatego, że to dopiero początek. Moje badania są zdjęciem wykonanym w określonym momencie – po tygodniu życia w warunkach kwarantanny społecznej. Już za kilka dni, za tydzień może to być nieaktualne. W tym pierwszym tygodniu było dobrze właśnie dlatego, że nasze pierwsze dni zamknięcia były dla nas czymś nowym, świeżym.

Czyli jesteśmy zadowoleni?

Widzę pewnego rodzaju zadowolenie, traktowanie tego pierwszego tygodnia jako „koronaferii” czy „koronaurlopu”. Oto mamy wreszcie czas, by się wyspać, pogadać dłużej ze znajomymi w mediach społecznościowych albo telefonicznie, pobuszować w internecie, śledzić godzinami informacje o tym, jak się rozwija pandemia w Polsce i na świecie. Mamy też czas, by wykonać coś z naszej osobistej listy „na kiedyś”, np. by zrobić porządki w domu. A że pogoda w tym pierwszym tygodniu nas nie rozpieszczała, to tylko czasem wychodziliśmy do sklepu, wyrzucić śmieci, wyprowadzić psa… Oczywiście nieco przerysowuję, ale to dlatego, by pokazać, że ten tydzień nie był jeszcze taki straszny. Pojawiły się korzyści, związane z większą ilością wolnego czasu, związane głównie z odpoczynkiem, z czego można wysnuć wniosek, że jesteśmy przepracowani, przemęczeni i spragnieni kontaktów z bliskimi. Podkreślę jednak: to był pierwszy tydzień kwarantanny, kiedy opisywane problemy były nieco przykrywane przez elementy pozytywne: nowość, świeżość sytuacji. Pierwszy i – jak sądzę – ostatni taki względnie przyjemny.

Pracować wciąż trzeba, co w związku z równoczesną koniecznością opieki nad dziećmi może stanowić duże wyzwanie.

Dla osób pracujących, które musiały siedzieć przy komputerze osiem lub więcej godzin, dużą trudnością było zorganizowanie czasu dzieciom – zarówno małym, jak i starszym, w wieku szkolnym, które często były mocno obciążone zadaniami. Jesteśmy przytłoczeni obecnością innych domowników, także w momentach, kiedy potrzebujemy być sami, potrzebujemy spokoju, np. gdy pracujemy. Posłużę się przykładem z mema krążącego w sieci. Oto matka pracuje zdalnie przy komputerze. Obok niej trójka dzieci. Leżą na dywanie, mają związane ręce i nogi, a usta zalepione taśmą. Prosty obraz, a mówi tak wiele wszystkim, którzy muszą teraz pracować w domu.

To chyba nie jedyne trudności.

Są i inne. Po pierwsze, brak kontaktów z innymi osobami. Nie takich na Skypie czy przez telefon, ale na żywo. Brakuje nam możliwości spotkania, porozmawiania z przyjaciółmi i znajomymi, po prostu pobycia ze sobą. Po drugie, dużym problemem jest poczucie izolacji, zamknięcia. Nie w sensie fizycznym, dosłownym (przypomnijmy, że w pierwszym tygodniu nie było tak rygorystycznych zakazów, jak obecnie), ale psychicznym. Mówiąc inaczej: czujemy się zamknięci w czterech ścianach, ograniczeni w byciu wolnymi, w robieniu tego, co chcemy.

I ostatni element, wielowymiarowy, ale niesłychanie ważny. Mówiąc krótko: boimy się. Bo nie wiemy, co to właściwie jest ten koronawirus, co grozi nam i naszej rodzinie. Bo nie wiemy, ile to potrwa. Bo jesteśmy zdezorientowani: nie wiemy, komu wierzyć, rządowi, niezależnym ekspertom, któremu portalowi, stacji telewizyjnej A czy B? Bo nie wiemy, jak długo wytrzymamy w domu, jak wytrzymają to nasi bliscy, zwłaszcza dzieci. I wreszcie: boimy się o naszą pracę, o to, czy będziemy mieli za co żyć.

Jakie zmiany w codziennych zachowaniach można zaobserwować, czego robimy więcej?

Przede wszystkim częściej śledzimy wiadomości w telewizji, poszukujemy newsów w sieci. Ponad dwie trzecie moich respondentów wskazało, że to czynność, która zajmuje im więcej czasu niż wcześniej, przed koronawirusem. Trudno się dziwić, przecież sytuacja jest dynamiczna, chcemy więc wiedzieć, jak się rozwija pandemia, jak mamy postępować. I pewnie z tym nawet przesadzamy, o czym mogą świadczyć pojawiające się w mediach opinie psychologów, którzy zalecają, aby w trosce o własny stan psychiczny oderwać się od telewizora czy komputera.

Poza tym dużo więcej rozmawiamy przez telefon, co również nie powinno zaskakiwać – to najłatwiejszy sposób na utrzymanie kontaktu z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi, a także załatwienia spraw służbowych.

Mamy także cały zestaw codziennych czynności, które związane są bezpośrednio z tym, że jesteśmy w domu. Korzystając z okazji, a może z nudów, robimy masę rzeczy, których dawno nie robiliśmy: sprzątamy, gotujemy, pieczemy. A ponieważ jesteśmy zamknięci na, z reguły, niewielkiej powierzchni, wreszcie mamy czas, aby porozmawiać z innymi domownikami, zająć się dziećmi, chociaż w tym często przeszkadza oczywiście konieczność pracy.

Jest jeszcze jedna ważna czynność, którą wykonujemy częściej: mycie rąk. Trudno stwierdzić, ale może wyjdzie to w badaniach za kilka miesięcy, czy te podstawowe zabiegi higieniczne to wyłącznie strach przed zarażeniem koronawirusem, czy zmiana nawyków Polaków, którzy – jak wiadomo od lat – nie są czyściochami, w szczególności rzadko myją ręce, choćby po wyjściu z toalety.

A jeśli już wychodzimy z domu, to po co? Czy Polacy uznali np., że to doskonały czas, by załatwić długo odkładane na później sprawy?

Wcale nie załatwiamy tak często spraw urzędowych. Może dlatego, że nagle okazało się, iż wiele z nich nie wymaga wizyty w samym urzędzie. Dość niespodziewanie w kilka dni przenieśliśmy się cyfrowo w XXI wiek i załatwiamy sprawy przez internet.

Dlaczego więc wychodzimy z domu?

Poza wyjściem do pracy, gdy nie można jej wykonywać z domu, niemal trzy czwarte z nas rusza na zakupy. Do tego wychodzimy na spacer: samemu, z partnerem lub z dziećmi. Widzieliśmy to w licznych doniesieniach medialnych, pokazujących gromadki, głównie młodych ludzi na warszawskich bulwarach, mamy z dziećmi na placach zabaw oraz tłumy w lasach. Tu powinienem użyć czasu przeszłego – wychodziliśmy w te miejsca. Teraz, w związku z nowymi obostrzeniami, to się zmienia.

Jak Polacy reagują na konieczność ograniczenia aktywności na zewnątrz? To dla nich ważny problem?

Myślę, że wyjdzie to lepiej w badaniach prowadzonych po dwóch czy trzech tygodniach kwarantanny społecznej, zwłaszcza w okolicach Świąt, tym razem dość kameralnych. Na razie mogę powiedzieć, że wyraźnie odczuwamy zmianę. Aż dwie trzecie osób uczestniczących w moim badaniu przyznało, że konieczność przebywania w domu była dla nich dużą zmianą w sposobie życia. Także dla tych, którzy już wcześniej pracowali z domu lub zajmowali się dziećmi – nie są przyzwyczajeni do tłoku w domu przez cały dzień.

Czy można wysunąć wniosek, że więcej sobie pomagamy i dbamy o innych, nie tylko najbliższych, czy też raczej tendencje są odwrotne?

Będę robić wkrótce większe badania na temat pomagania w czasie pandemii. Na razie mogę stwierdzić, że zaangażowanie w pomoc osobom potrzebującym jest czynnością wykonywaną częściej, co więcej: są osoby, które spontanicznie wskazały, że po raz pierwszy w życiu albo pierwszy raz od dawna zaangażowały się w działania na rzecz innych.

Co Pana najbardziej zaskoczyło w badaniu?

Dwie sprawy. Jedna negatywnie, druga pozytywnie. Negatywnie zaskoczyło mnie to, że spośród osób, które wzięły udział w badaniu, zaledwie 5 proc. ani razu nie wyszło z domu podczas pierwszego tygodnia kwarantanny. Połowa wychodziła kilka razy, na szczęście – o czym już była mowa – głównie po zakupy albo wyrzucić śmieci, co wiąże się, taką należy mieć nadzieję, z ograniczonym kontaktem z innymi ludźmi.

Ale widzę duży pozytyw. Ponad 10 proc. moich respondentów stwierdziło, że częściej niż wcześniej angażowało się w pomoc innym. Nie oznacza to, że tylko tyle osób pomaga: w pytaniu chodziło o większe niż zwykle zaangażowanie. Ale jest coś jeszcze. Badani mieli możliwość wpisania w formularzu, co w tym pierwszym tygodniu robili po raz pierwszy w życiu albo od bardzo dawna. Okazuje się, że wiele osób wskazało spontanicznie różne działania, które można określić łącznie jako pomaganie, np. pomaganie sąsiadom w zakupach, robienie maseczek, oddawanie krwi. Coś dobrego się w nas obudziło.

Czy da się z Pańskiego badania wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość?

Mam sporo obaw. I nie wynikają one wcale z obostrzeń czy rozmaitych ograniczeń administracyjnych, które już obowiązują, albo które zostaną nałożone w kolejnych tygodniach. Obawiam się raczej o to, jak długo jeszcze wytrzymamy zamknięci w domach, kiedy skończy się to poczucie, że mamy koronaferie czy koronaurlop. Niestety, kalendarz nam nie sprzyja. Z kilku względów.

Przede wszystkim za chwilę minie walor świeżości sytuacji: ile można cieszyć się dłuższym spaniem, krzątaniem po domu? Ponadto będziemy mieli dość siebie, bo ile można wytrzymać przebywania non stop w trzy, cztery czy więcej osób na 30, 40 czy nawet 60 metrach ciasnego polskiego mieszkania? Wreszcie: będziemy chcieli wyjść na zewnątrz, tym bardziej, że za chwilę za oknem będzie kilkanaście stopni i poczujemy ciepłe, wiosenne słońce. Będzie nas ciągnęło na rower, do lasu, nad rzekę czy na spacer nieco dłuższy niż tylko wokół domu.

I ostatni element: Wielkanoc. Wszystko wskazuje na to, że w jej okolicach wypadnie polski szczyt koronawirusowy. Czy będziemy w stanie nie iść do sklepu na świąteczne zakupy? Czy wyobrażamy sobie święta bez mazurka, białej kiełbasy, święcenia pokarmów? Czy dopuszczamy, że nie spędzimy ich w większym rodzinnym gronie?

Nie jest to zbyt optymistyczny obraz. Z drugiej strony: wiemy dobrze, że właśnie w sytuacjach ekstremalnych na wierzch wychodzą najlepsze cechy Polaków i pokazujemy, że nie ma dla nas rzeczy niemożliwych. Oby tak było i tym razem.

Comments are closed.