kartkowki-bez-przemocy

Kartkówki bez przemocy

Pamiętam to dobrze ze swoich czasów szkolnych. Dziarskim krokiem wchodzi nauczycielka do klasy. Z błyskiem w oku i uśmiechem – wówczas interpretowanym jako szyderczo-sadystyczny – oznajmia: „wyciągnijcie karteczki”. Zatem… kartkówka. Czyli niby lepsza forma niż sprawdzian, bo krótsza. Niby łatwiejsza, bo z mniejszego kawałka programu. Ale w zasadzie dużo gorsza, bo niezapowiedziana, z zaskoczenia. To właśnie pamiętam sprzed kilkudziesięciu lat najlepiej – że nie znało się dnia ani godziny, bo kartkówka mogła być zawsze, nawet kilka razy dziennie. Minęło 30 lat, ale gdy słucham opowieści dzisiejszych uczniów, przekonuję się, że niewiele się zmieniło.

Gdybym miał dziś określić, co się składa na istotę kartkówek, wymieniłbym trzy elementy:

Po pierwsze – chęć wymuszenia na dzieciach systematycznej nauki. Chodzi o to, aby uczyły się częściej, niż tylko raz na kilka tygodni (przygotowując się do sprawdzianu z jakiegoś większego działu). Cel chwalebny i uzasadniony – wiadomo, że systematyczność nie jest immanentną częścią człowieka w wieku nastu lat.

Po drugie – mająca w założeniu wspierać to wymuszanie systematycznej nauki permanentna niepewność, dzięki której pojawiają się w umysłach uczniów drażniące pytania: a może to dziś? może warto powtórzyć? a może jednak warto zajrzeć do książki, zeszytu?…

Po trzecie – pierwiastek niezdrowej satysfakcji, radochy, a może nawet poczucia wyższości nauczycieli. Stop! Nauczyciele czytający te słowa – nie obrażajcie się! Wiadomo, że nie dotyczy to wszystkich. Ale czy naprawdę nie macie w waszej szkole takich koleżanek czy kolegów, którym przerażenie w oczach uczniów (na wieść, że będzie kartkówka), sprawia dziką, sadystyczną wręcz radość? No, tak z ręką na sercu…

Jestem przekonany, że to chora „tradycja”, a ponadto bardzo nieskuteczna, wręcz szkodliwa metoda postępowania z uczniami. Bo jeśli uczeń nie zna dnia ani godziny, jeśli na każdej lekcji może być wywołany do tablicy albo mogą mu kazać pisać kartkówkę – to czy będzie przychodzić do szkoły z autentyczną radością i chęcią poznania świata – zamiast z obawą, niepokojem czy paraliżującym wręcz stresem? Oczywiście można powiedzieć, że uczeń systematyczny, zawsze przygotowany nie ma się czego obawiać. Tyle że to bzdura, ponieważ trudno być przygotowanym zawsze. Jeśli tacy uczniowie są, to raczej nie są normą, prawda? Zresztą praktyka i teoria pokazują, że wzrost poziomu wiedzy, wcale nie redukuje stresu.

Rozumiem cel zasadniczy kartkówek: zachęcenie czy zmuszenie uczniów do systematycznej nauki. Ale czy nie można tego zrobić w sposób pokazujący, że się uczniów szanuje – bez tej otoczki emocjonalnej, bez tego poczucia wyższości? Jak? Choćby ustalając stałe terminy kartkówek. Wyobrażam sobie to tak, że np. w każdy piątek jest kartkówka obejmującą to, co było od poniedziałku do czwartku (oczywiście dotyczy przedmiotów w większym wymiarze godzinowym), a dodatkowo jest duży sprawdzian po zakończeniu jakiegoś działu. Co więcej, można wtedy te kartkówki z poszczególnych przedmiotów tak zaplanować, aby były równomiernie rozłożone w ciągu tygodnia. Można tak?

Mówiąc krótko: proponuję kartkówki bez przemocy (psychicznej i symbolicznej), a więc takie, których jedynym celem będzie autentyczne zachęcenie uczniów do systematyczności, a które będą pozbawione elementu niepewności, strachu, demonstrowania wyższości, władczości. Nie widzę powodu, dla którego nie można podarować uczniom więcej przewidywalności w polskiej szkole, zredukować poziom ich stresu. Może to właśnie jest sposób, aby choć trochę zaczęli lubić szkołę?

Comments are closed.