Narażę się pewnie moim licznym znajomym – nauczycielom, ale trudno…
Z perspektywy kilkudziesięciu lat widzę, że w szkole pewne rzeczy są stałe. Właściwie takich kwestii jest mnóstwo, tym razem wspomnę o strategiach nauczycielskich związanych z końcem półrocza. Dwie strategie wydawały mi się zawsze szczególnie dziwne. Kiedyś – jako uczniowi, dziś – jako rodzicowi.
Pierwsza kwestia dotyczy stawiania ocen i liczenia średniej. Są nauczyciele, którzy lubili/lubią stawiać mnóstwo ocen (pamiętam z liceum nauczycielkę języka rosyjskiego, która potrafiła w ciągu semestru wystawić ponad 20 ocen cząstkowych!), ale też tacy, którzy postępują minimalistycznie, choć zgodnie z przepisami, które każą im wystawić jedynie ocenę końcową. No ale wystawiają więcej, bo jest parcie ze strony dyrekcji, bo do tego przyzwyczajeni są rodzice, bo tego chcą sami uczniowie. Jednak – niezależnie od wybranego wariantu – okazuje się, że te oceny cząstkowe mają często dość luźny związek z oceną semestralną. Pamiętam, że w czasach uczniowskich budziło to mój sprzeciw, budzi i teraz – jako rodzica. Bo po co wystawiać te „drobne” oceny, skoro nie mają one potem znaczenia? W szczególności: po co te rozbudowane dzienniki elektroniczne ze skomplikowanymi systemami ocen z różnymi wagami (mniej za odpowiedzi czy prace domowe, więcej – za sprawdziany)? A to pytanie PO CO brzmi jeszcze dobitniej, gdy uczeń (i rodzic też) słyszy od nauczyciela: „no tak, wprawdzie wychodzi tu ze średniej piątka, ale wystawiłem cztery, bo tu nie chodzi przecież o średnią”. OK, rozumiem, że nie chodzi o średnią, a więc o co? Po co te oceny cząstkowe? Jeśli mają one znaczenie wyłącznie symboliczne, to niech będą symbolem, który coś znaczy, z którego i uczeń, i nauczyciel mogą coś wyczytać. A jeśli mają pozostać tylko znaczkami, symbolami, to niech towarzyszą im rzetelne, indywidualne (nie kopiuj–wklej) informacje zwrotne!
Druga kwestia dotyczy tzw. zagrożeń, które mają sygnalizować uczniom i rodzicom, że jest problem, że trzeba się sprężyć, aby na koniec semestru otrzymać pozytywną ocenę. Widziałem zagrożenia wystawiane, gdy uczeń miał w dzienniku elektronicznym średnią ważoną 2,24, a nawet 2,89. To kolejna sytuacja potwierdzająca wcześniej opisany problem: no po co te oceny cząstkowe, skoro wprowadzają w błąd zarówno rodziców, jak i uczniów?
Ale jest coś jeszcze ważniejszego związanego z zagrożeniami: nie wiem, skąd przekonanie nauczycieli, że wystawienie miesiąc przed końcem semestru zagrożenia (oceny 1), spowoduje, że dziecko będzie lepiej zmotywowane? Skąd to przekonanie, że każdy uczeń ulegnie metodzie kija? A może dziecko zareaguje dokładnie odwrotnie – będzie kompletnie zdołowane, zdemotywowane, ponieważ starało się przez kilka miesięcy, dzięki swej pracy wycisnęło tym semestrze tę wysoką jak na siebie średnią 2,24 czy 2,89, a mimo to jest zagrożone?
Owszem, wiem, że są nauczyciele – artyści, pedagodzy z powołania, którzy rozumieją głębszy sens oceniania, a jeszcze bardziej udzielania uczniom motywującej informacji zwrotnej. Ale mam przekonanie, że opisane powyżej dwie strategie są niestety standardem dla przytłaczającej (przejąłem to słowo od pewnego ministra) większości. Szkoda mi dzieciaków…